wtorek, 12 marca 2013

Imperator, Jedi i Lavra. Historia prawdziwa.

      Halo, halo, melduje się Imperator.
      /nie, nie pamiętam dlaczego tak się ostatnio przedstawiam, ale pasuje mi, nie sądzicie?/
      Wyjątkowo szybko kolejny post, bo po prostu mam co pokazać. I wcale nie chodzi o to, że Mi mnie prosiła o wrzucenie tego. ABSOLUTNIE.


      Najpierw coś z innej beczki. Jak zapewne część z was wie, w tym semestrze weszłam w tryb sportsmenki i raz w tygodniu macham rakietką (pożyczoną, swoją drogą) na zajęciach z badmintona. Po dzisiejszych zajęciach podjęłam jednak ważną decyzję. Rzucam studia, zostanę Jedi.

     W tym momencie powinniście chwycić się za serce, rwać włosy z głowy i ogłaszać na fejsiku koniec świata. Powstrzymajcie się jednakowoż i wysłuchajcie skąd moje postanowienie, me natchnienie.



    Dotąd żyłam nieświadoma techniki rządzącej się w badmintonie. Niewybaczalne. Żałuję, a jeśli wy nie znacie tych sekretów, cóż, też żałujcie. Rakietą machamy więc ZZA głowy, to tak jakbyście próbowali zabić wyjątkowo dużego karalucha, ale on leci z góry i do tego ma tam również powrócić. Po tym epickim zamachu następuje część, w której nasz sprzęt schodzi do samego dołu. Tak, gdzieś w okolice kolana i nie, nie W kolano. Czasem naprawdę ciężko wyczuć różnicę. Really. Cały czas pamiętamy oczywiście o odpowiedniej pozycji, noga po stronie rakiety z tyłu, ale nie za bardzo z tyłu, a ta druga z przodu, ale ponownie NIE ZA BARDZO. No wiecie, tak ni w kij ni w jeża. I niestety, po raz kolejny muszę was rozczarować. W badmintonie nie BIEGAMY po boisku (tak, badminton ma własne boisko), my po nim... cóż, w najlepszym wypadku nazwałabym to HASANIEM.

     I zasady. Tak właśnie, ZASADY, proszę nie przecierać monitorów, nie odświeżać strony, ani nie resetować komputerów. To słowo i tak nie zniknie. Wbrew wszelkim pozorom zasady te wykraczają dość sporo poza "tylko nie lotką na dach" albo "nie bijemy rakietką przeciwnika. I naszych też" ewentualnie "kto nie odbije ten biegnie po lotkę". Badminton to nie przelewki. Musisz pamiętać, zza którą linię przebić małe, zazwyczaj białe cudeńko, w wersji expensive z kolorowymi piórkami. A jak źle Ci się machnie to life. Very brutal, bo potem trzeba pamiętać, z której strony zagrywamy gdy liczba punktów dzieli się przez dwa, a z której gdy nie pamiętasz czy się w ogóle dzieli (proponuję powtórkę tabliczki mnożenia przed przystąpieniem do gry). Zaprawdę, mało humanistyczna gra. Aż serce boli.

     Wreszcie, gdy opanujemy te podstawy (no proszę, nie mówcie, że myśleliście, że to poziom hard), możemy przystąpić do wal.. eee... gry. Tak. MECZ. Gdy strzeli oczko jest już po zawodach. I nie chodzi tu o to, że nie trafiliście w lotkę, która wbiła wam się na prawo bądź lewo od nosa. Wtedy co najwyżej siara i hańba dla całej rodziny. Oczywiście badminton to bardzo elastyczna dyscyplina, możecie więc wybrać czy staczacie pojedynek jeden na jeden ze znienawidzoną koleżanką z uczelni, bo a nóż a widelec walnie się w kolano i nie wstanie, czy też wykończycie z waflem od serca dwóch trolli na raz. Tyleż teorii. W praktyce wyglądacie jak Jedi hasający na polanie i  machający nie do końca świetlistym mieczem i w wypadku debla, modlący się do wszystkich możliwych bóstw o to, by wasz partner nie wziął was za lotkę, albo nie przemachnął się w okolicach twarzy, ewentualnie kolan. Sport tylko dla odważnych. Zaiste.

     Gratuluję, jeśli dotrwaliście aż tutaj, a nie przeskoczyliście do słów wyjaśnienia co do bazgroła. Cześć wam i chwała. I może jakieś winko. A doświadczenia z badmintona będę dalej pogłębiać razem z Marfą. Trzymajcie za nas kciuki, ewentualnie przyślijcie kwiaty do szpitala/na pogrzeb.


     Swoją drogą natchnienie swe dzisiejsze muszę przypisać Mi i Pandorci. Ya, jedna namówiła na posta, a druga słyszy głosy. Znacz mój. I Mi. Gdy siedzi sama w ciszy w ciemnym pokoju z głową w monitorze i... No. Dobra. Może nie do końca tak. Ale i tak wszyscy domyślamy się jak to wygląda. Pandorciu, uszy do góry! Na pewno ktoś z Tobą porozmawia! Nie zostawimy Cię z tym samej! :D (czuję, jak mi się zgarnie za to, ale cóż, teraz przynajmniej wiem co to życie na krawędzi!)


     Bazgorłek. Ya ya, dzisiaj postać Mi - Lavra :) Nie będę wnikać w jej charakter, bo i upoważnienia do publikowania takich treści nie posiadam i nie nalegam. Jeśli twórczyni będzie chciała ją przedstawić szerszej publiczności zapewne dokona tego na swym własnym blogu.

     A propos samego rysunku. Zużyty biedny ołóweczek 4b. Mam nadzieję, że poległ dla chwalebnego czynu. Wyjątkowo publikuję dwa szczegóły, może nie jakieś super świetne czy dokładne, bo i obrazek wielki nie jest w oryginale, a powstawał jako zwykły szkic (jak zawsze, nic nie mówcie).


     Kolejny post planowany za dwa, trzy dni - mam dla was mały projekcik kolejnych postaci z mojego i grupy MM projektu steampunkowych piratów! I bazgrołka z zajęć :) (dzisiaj nie wrzucam, bo ta notka jest dla Lavry, niech i ona pozostanie jedyną gwiazdą :D)

    Trzymajcie się cieplutko!



8 komentarzy:

  1. w życiu bym nie pomyślała, że babington (nie oduczycie mnie takiego nazewnictwa XD) może być tak skomplikowany O.o ale za to twój opis jest fajny :)

    a twoją wersję Lavry uwielbiam! jest lepsza niż to co pamiętam z własnych wyobrażeń ;)

    czekam na następne wpisy :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też w domu mówię babington ;> Ale oficjalnie jestem masterę, więc mówię BADMINTON ;D

      Dziękuję! ;*

      Usuń
  2. Lubię BADmintona, ale na trawie :D tylko, że pies zeżarł mi wszystkie lotki.
    Rysunek cudny, lubię jej nieogar na głowie ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaa tam, jak na trawie to jakiś smętny babington ;P Mądry pies - niszczmy drani nim wlecą nam w oczy ;x
      Ojej, dziękuję! Pomysł mojej koleżanki - tylko grzecznie wykonywałam wszelkie jej zalecenia :)

      Usuń
  3. Bardzo dobre te prace!
    A co do badmintona - ja tam nie znam zasad, gram byle odbić, co się okazuje, też jest jakąś tam sztuką.. nie taką łatwą, jak się wydaje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, no cóż, też tak myślałam, ale potem przyszedł wf ;>
      I dziękuję bardzo! : D

      Usuń
  4. Badminton uwielbiam, tylko że dobrze mi żyjąc w świecie, gdzie jedyną zasadą jest "byle na drugą stronę".
    Klimatyczne rysunki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też było dobrze w tym świecie, niestety, zajęcia z wfu trza zaliczyć ;) Jakby ćwiczenia w domu się nie liczyły!

      Och, dziękuję :)

      Usuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...